Jak żyć, żeby czas był naszym sprzymierzeńcem, a nie wrogiem?

spotkanie 17 grudnia 2013

czas© CC BY-ND 2011 Mauro Sartori

Jak żyć, żeby czas był naszym sprzymierzeńcem, a nie wrogiem? 

Tak sformułowane pytanie nie musi zakładać, że czas jest nam wrogi z natury, a żeby sprzyjał, potrzeba naszego działania. Niemniej może kryć intuicję, że pasywność, uleganie lękowi przed zmianą, trwanie w marazmie nie jest z niego dobrym użytkiem.

Na naszą korzyść działa świadomość, że upływ czasu wymusza na nas decyzje, o czymś przesądza: mamy motywację do samookreślania się, bo nie można pozostać wiecznie nieokreślonym (kres jest gdzieś w przyszłości nieuchronnie). Swoją aktywność próbujemy usytuować pomiędzy carpe diem i memento mori. Jak? Rozważaliśmy dwie drogi.

Wychodząc poza siebie – przezwyciężając egoizm. Czy jednak „nie wszystek umrze” tylko ten, kto dzięki uczynionemu dobru zapisze się w czyjejś pamięci? Dobre uczynki mogą zostać zapomniane, nawet niezauważone, w przeciwieństwie do wyrządzonego zła, a oczywiście nie każdy jest w stanie dokonać historycznego dzieła. Niekoniecznie chodzi więc o przetrwanie w cudzej pamięci, raczej o poczucie przynależności do czegoś, co od nas bardziej trwałe: węziej lub szerzej określonej wspólnoty, i uznanie swojej odpowiedzialności za innych.

Starając się o szczęście. Czym jednak się zadowalać, żeby nie żałować straconego czasu (lapidarnie: uniknąć kaca)? W miarę naszych (kontrowersyjnych) możliwości: dystans do chwilowych pragnień, przewidywanie, co da nam satysfakcję w dłuższej perspektywie, uświadomienie sobie, że niektóre z naszych potrzeb tylko się nam wmawia, wreszcie – uwolnienie się od przymusu bycia szczęśliwym zmniejszają ryzyko, że czas przyniesie gorycz.