Czy jesteśmy swoimi myślami?

spotkanie 25 sierpnia 2015

Es sorprendente la naturaleza. Pero todavía más lo que es a veces nuestra interacción con ella, y muy especialmente en momentos cotidianas, y en los de mayor sencillez. ¿Quién no ha soplado un diente de león, y ha visto cómo se esparce en el aire? Estoy seguro de que a muchos nos ha maravillado esto de pequeños (y quizá no tan pequeños). Estas pequeñas maravillas o magia de la naturaleza, siempre despierta una gran curiosidad en nosotros, por el mundo en que vivimos, por la Creación, por la Naturaleza. Dedico esta foto a todos aquellos que viven de investigar y buscar de forma sana y con humilde sencillez, este precioso planeta donde vivimos. Nature is amazing. But it is even more, sometimes, our own interaction with it, and especially regarding daily and simple moments. Who hasn't blown a dandelion, and seen how its pieces fly into the air? I'm sure that this itself has surprised many of us, when being kids (and maybe not so kids!) These little wonders, or magic of nature, always creates a big curiosity in us, for the world in which we live, and for the Creatiion, for Nature. I dedicate this photograph to all those who make their living from investigating and searching in a healthy way and humble simplicity, this beautiful planet where we live in.

© CC BY-NC-ND 2010 Víctor Nuño

Czy jesteśmy swoimi myślami?

Rozpoczęliśmy od zdefiniowania pojęć „ja, jestem” i „myśl”. Okazało się to szczególnie trudne. Wszystko dlatego, że część uczestników spotkania pojmuje myśl jako proces czysto intelektualny, opisany językiem w formie ustrukturyzowanej bądź nie, a inni dodają, że myśl i myślenie to suma procesu: intelektualnego, emocjonalnego, impulsów instynktownych; zachodzących w nas. Doprowadziło to w dalszej części dyskusji do ciekawych dygresji na temat wolnej woli.

Tor dyskusji został wyznaczony przez wypowiedź uczestnika, który stwierdził, że mamy do czynienia z istotnym dualizmem przy obmyślaniu odpowiedzi na tytułowe pytanie.

„Z perspektywy ja można powiedzieć, że nie jestem swoimi myślami. Myśli są we mnie, jakby krążą w obrębie tego, co nazywam świadomością. Mam możliwość zdecydowania, czy myśli są moje czy nie. Natomiast, gdy ja jest definiowane przez osobę z zewnątrz, która zna osobę przedstawiającą pogląd, na bycie takiej osoby składają się właśnie jej myśli i czyny za nimi idące. Nie ma tutaj miejsca na decydowanie, które rzeczy wybrać, jako „należące” do osoby, a które odrzucić.”

Zatem w zależność od obserwatora i jego perspektywy można stwierdzić dwie różne, częściowo sprzeczne ze sobą rzeczy.

Skierowało to dyskusję w obszary kognitywistyki. No bo od czego zależy to, w jaki sposób myśli się w nas pojawiają? Rozmawialiśmy o eksperymentach:

  • Traktującym o procesie decyzyjnym, w wyniku którego stwierdzono, że decyzja pojawia się w podświadomości na ułamek sekundy zanim zostanie do niej przypisana emocja, następnie zostaje do niej dorobiona narracja i cały proces wydaje się nam spójny i „nasz”.
  • Przedstawiającym przypadki ludzi, którym w ramach terapii rozdzielono półkule mózgowe (przypadki ciężkich zaburzeń neurologicznych). Tacy ludzie funkcjonowali zupełnie normalnie do momentu gdy musieli podjąć dowolną decyzję – wtedy następował paraliż decyzyjny.

Zgodziliśmy się co do tego, że dla perspektywy „z zewnątrz” jesteśmy swoimi myślami, a raczej – dla innych ludzi, nie mamy innej możliwości niż tak właśnie się prezentować. Ale co z przeciwną stroną dualizmu w obliczu przytoczonych eksperymentów? Czy można powiedzieć, że cokolwiek jest nasze [myśli] jeśli proces ich powstawania nie jest w pełni zależny od woli?

Kolejno dyskutowaliśmy w oparciu o dwa sposoby patrzenia na przedmiot naszych rozważań:

  1. Umysł (szczególnie podświadomość) to „kocioł myśli” z których jedynie wybrane przenikają do naszej świadomości. Pod tym kątem ciężko stwierdzić, że jesteśmy swoimi myślami bo nie mamy kontroli ani nad myślami, które przenikną, ani nad procesem przenikania.
  2. Natomiast mamy zdolność nadawania znaczenia myślom, które są w umyśle świadomym. Przekuwając myśli w czyny, nad czym mamy władzę – stajemy się swoimi myślami.

Wspólnym był wniosek, że to, czy jesteśmy swoimi myślami zależy od naszej woli i perspektywy, a precyzując sprawę: od sposobu w jaki się z nimi asocjujemy. Mamy możliwość decydowania co jest nasze, a co nie; które rzeczy przyjmiemy za część nas (jak niektórzy traktują np. noszony strój).

Ze spotkania wychodziliśmy poruszeni tym, jak elastyczna może być ludzka perspektywa. Postrzeganie siebie i świata podlega subtelnym zmianom, które w efekcie zmieniają nasze opinie i czyny, a sam sposób dokonywania się owej zmiany jest jednocześnie subtelny, często po prostu przez nas niedostrzegany, ale potężny i w efekcie kształtujący nasze życie. Wygląda na to, że wielu uczestników chce dalej zgłębiać dość nową gałąź nauki – kognitywistykę, jak i teorię podejmowania decyzji. Obyśmy mieli okazję do kolejnych, ciekawych rozważań w takim właśnie tonie!

Ar.

Czym są i do czego prowadzą Droga Cnoty i Droga Zabawy?

spotkanie 11 sierpnia 2015

 

3326794804_b794f3b080_o

© CC BY-NC-ND 2009 Darren Tunnicliff

Czym są i do czego prowadzą Droga Cnoty i Droga Zabawy?

Przez Cnotę nie będziemy rozumieli katolickiego celibatu. Antynomia Cnoty i Zabawy jest odwieczna. Źródła pisane relacjonują ją od Epikurejczyków i Stoików, dalej Katolików i Protestantów, Lewicy i Prawicy, itd. Wcześniej też była.

Wbrew pozorom, kultywowanie Cnoty, oprócz wysiłku, może samo w sobie przynosić też przyjemność – czyli służyć Zabawie. Nie licząc skutków pośrednich. Tak więc, dla Stoików, Cnota – to sama przyjemność. Są też liczne ruchy ideowe, w których dobrowolnie kultywuje się cierpienie, co daje im radość (np. biczownicy, asceci). Ewolucyjnie – Zabawa młodych to trening sprawności, w tym wojennej. Cnota zaś, to doskonalenie siły – fizycznej i psychicznej – ma więc pośredni walor instrumentalny. Współcześnie, w komedii kryminalnej, nawet zamordowany dobrze się bawi! Sprawa nie jest więc prosta… Etymologicznie, Cnota – od łac. virtus „cnota; siła; męskość” z vir „mężczyzna” – pierwotnie określała męstwo, odwagę wojenną, wierność sprawie.

Rozważając pojęcie Zabawy, trzeba rozróżnić jej dwa, zasadniczo różne rodzaje:

a) Beztroska, nieodpowiedzialna – bez troski o własne jutro i innych – jak zachowanie wojsk w zdobytym mieście: z zagładą wszystkiego w zasięgu.

b) Odpowiedzialna – z pamięcią o własnym jutrze i innych – jak zachowanie antycznych Greków na sympozjonie: z winem, seksem, poezją, filozofią i muzyką. Można je roboczo nazwać odpowiednio – Swawolą i Rozrywką. Zatem:  Swawola to Hedonizm i Anomia; a Rozrywka – to Hedonizm i Odpowiedzialność. (Bez częstej konotacji Hedonizmu!)

Zaproponowano definicje:
Droga Cnoty – dobrowolny, świadomy wybór wysokich wymagań dla siebie, bez względu na własny dyskomfort chwili.

Droga Swawoli – dobrowolny, świadomy wybór wysokiego komfortu chwili dla siebie, bez względu na dyskomfort jutra lub innych istot (tj. bez wymagań wobec siebie).

Droga Rozrywki – dobrowolny, świadomy wybór wysokiego komfortu chwili dla siebie, z troską o dyskomfort jutra lub innych istot (tj. z wymaganiami wobec siebie).

Zatem Droga Cnoty i Droga Swawoli wykluczają się wzajemnie, a Droga Cnoty i Droga Rozrywki nie są w sprzeczności.

Historycznie (tj. z faktów) i analitycznie (tj. z dedukcji) okazuje się, że zarówno dla jednostek, społeczności, jak i państw, Droga Cnoty i Droga Swawoli prowadzą do własnych przeciwieństw. Cnota daje siłę, sprawczość, produktywność, więc daje kapitał (każdy – rozumu, wiedzy, kooperatywności, zasobów), więc ostatecznie oferuje możliwość Zabawy. Swawola je odbiera, więc ostatecznie odbiera możliwość Zabawy. Skazuje na wymuszoną (niechcianą) „Cnotę”! Nawet Rozrywka bez Cnoty, w dłuższej skali czasu, działa podobnie (patrz historia Afryki vs. Europy). Potwierdzają tę tezę geneza i historia Protestantyzmu i Kapitalizmu, a z drugiej Katolicyzmu i Socjalizmu.  Niemiec vs. Grecji, Korei Południowej vs. Korei Północnej i wielu innych. Interesujące, że wymuszona przez Zabawę, niechciana „Cnota”, może w końcu prowadzić do otrzeźwienia, więc wyboru prawdziwej Cnoty (np. Protestantyzm w Ameryce Południowej i Afryce). Natomiast Cnota, oferując możliwość Zabawy, może prowadzić do erozji tejże Cnoty (np. Hippies), lub do wyboru syntezy Cnoty i Rozrywki (np. starożytna Sophrosyne).

W syntezie Cnoty i Rozrywki, Cnotę warto wybrać ze względów estetycznych (dążenia do doskonałości), jak i pragmatycznych (j.w.). Rozrywkę zaś warto wybrać ze względów etycznych (prawa do szczęścia i do suwerenności), jak i pragmatycznych (higieny psychofizycznej). Interesujące, że liczne klasyczne, nowożytne, europejskie, kontynentalne ruchy ideowe, jak religie, Lewica i Prawica potępiają i penalizują taką syntezę. W Starożytności natomiast, Epikurejczycy i Stoicy, wychodząc z przeciwnej aksjomatyki aksjologicznej, dochodzili w praktyce do tejże syntezy! Ta synteza, z drugiej strony, jest bezpośrednim wnioskiem z trzech cennych współczesnych postaw ideowych – Racjonalizmu, Humanizmu i Liberalizmu.

Marian

Czym jest zaufanie i do czego jest nam potrzebne?

spotkanie 28 lipca 2015

image001-2

© CC BY-NC-ND 2015 michael

Czym jest zaufanie i do czego jest nam potrzebne?

Pojęcie Zaufania występuje w naszym obiegu kulturowym w powiązanych, trzech znaczeniach:

a) Podmiotowym Zaufania Kogoś do Kogoś;

b) Przedmiotowym Zaufania Kogoś do Czegoś;

c) Podmiotowo-Przedmiotowym – Zaufania Kogoś do Kogoś, ale traktowanego przedmiotowo.

W znaczeniu Przedmiotowym można mieć Zaufanie do koncepcji, hipotezy, teorii, modelu, doktryny, strategii, ideologii, światopoglądu, pieniądza, obligacji, itp. W znaczeniu Podmiotowo-Przedmiotowym można mieć Zaufanie do męża/żony, Adama Małysza, Lecha Wałęsy, księży, Państwa, Kościoła, Ludzkości, itp. Na Spotkaniu SC skupiliśmy się na rozważeniu pojęcia Zaufania w znaczeniu Podmiotowym.

Zaproponowano definicję:

Zaufanie w znaczeniu Podmiotowym  to subiektywne, przez Ufającego (Wierzyciela), oszacowanie prawdopodobieństwa dotrzymania Zobowiązania, złożonego przez Ufanego (Dłużnika). Użyte terminy: „Ufający” i „Ufany” mają podkreślić charakter stron podmiotów relacji Zobowiązania – czynnej i biernej. Terminów Wierzyciel i Dłużnik nie należy zawężać do sfery pieniężnej, chodzi o znaczenie ogólne, filozoficzne, zgodne np. z Kodeksem Cywilnym. Np. publiczne zobowiązanie męża, do miłości żony do grobowej deski, złożone na ślubie. Podkreślenia wymaga, że ta definicja nie precyzuje komu zostało złożone Zobowiązanie. Może ono być publiczne lub złożone osobie trzeciej, a i tak ocenia je Ufający.

Wszystkie wymienione kategorie Zaufania łączy to, że są oszacowaniami prawdopodobieństwa spełnienia Nadziei Ufającego pokładanej w Obiekcie jego ufności. Jak powiedziano, Obiekty mogą być różne, różne też mogą być źródła tej Nadziei – od twardego Zobowiązania Dłużnika, do wyobrażeń i afektów Ufającego, z powodów czysto mentalnych. Np. twórca hipotezy naukowej ma zwykle do niej zaufanie wielkie choć ograniczone, a wyznawca religii ma do niej zaufanie totalne.

Na Spotkaniu wskazano na pokrewieństwo pojęć Zaufanie i Wiara. Różnica polega na tym, że Zaufanie jest krytyczne – ciągle weryfikuje oszacowanie prawdopodobieństwa na podstawie dostępnych faktów. Natomiast Wiara jest bezkrytyczna – ślepa na fakty: „jeśli fakty są przeciwko nam, tym gorzej dla faktów!”.

Mechanizm formowania Zaufania do życiowych hipotez i bliźnich w stadzie mamy w prezencie od ewolucji darwinowskiej, jak wszystko co żywe, doskonalony od miliardów lat. Akt weryfikacji Zaufania zwykle ma jakiś koszt, ale trafne oszacowanie prawdopodobieństwa daje wielką przewagę nad konkurencją – redukuje potencjalne straty działania. Zwrócono uwagę, że cennym rozwojowo jest również weryfikowanie Zaufania wobec siebie samych, i własnych cech. Też – do jakości własnego myślenia. Brak Zaufania do innych to często projekcja braku Zaufania do siebie samego.

Podkreślono wielką społeczną wartość wysokiego poziomu wzajemnego zaufania między członkami społeczności. Oczywiście – uzasadnionego, trafnego zaufania. Redukuje to koszty transakcyjne wzajemnych interakcji, co zwielokrotnia produktywność tej społeczności we wszystkich sferach, w tym gospodarczej. Matematycznym modelem formowania Zaufania w społeczności jest gra Dylemat Więźnia. Przy jednokrotnej rozgrywce optymalną strategią jest zdrada. Przy wielokrotnej – jest kooperacja, wymuszona taktyką odwetu. Stąd – Zaufanie, wymuszone zewnętrznie (presją innych). Alternatywnie przez internalizację (uwewnętrznienie) jakiegoś prospołecznego systemu etycznego(moralności) można uzyskać ten sam efekt – kooperacji i Zaufania – wymuszony wewnętrznie. Ten wariant zapewnia nie tylko, jak poprzedni – niskie koszty transakcyjne, ale też – niższe koszty utrzymania systemu (służb publicznych i sumy kar). Jednokrotna rozgrywka zaczyna statystycznie dominować przy wzroście liczebności społeczności, jej atomizacji i rozluźnieniu relacji wzajemnych. To wyzwanie dla współczesnych państw!

 

Marian

Co to znaczy żyć własnym życiem?

spotkanie 24 marca 2015

żyć własnym życiem

© CC BY-NC-ND 2009 Frits Ahlefeldt-Laurvig

Co to znaczy żyć własnym życiem?

Często w naszych dyskusjach wygrywają poglądy prostsze i pozornie logiczne, kosztem poglądów subtelniejszych i rozumniejszych. Tak też było i tym razem. Początkowo dyskusję zdominował pogląd, że nie ma możliwości życia innego niż własnym życiem, więc życie własnym życiem nie znaczy nic szczególnego. Po prostu każdy ma jedno życie i żyje tylko tym jednym, własnym życiem.

Jednak to nie prawda, a w każdym razie nie cała prawda. Co to znaczy żyć czymś? Mówimy np. że całe miasto żyje przyjazdem ważnej osoby, cała ulica żyje jakimś wypadkiem, lub że ktoś żyje tylko przeszłością. Życie czymś oznacza bycie przez coś poruszonym, zaangażowanie w coś.

Oprócz życia czymś można żyć z czegoś (czyli zarabiać), żyć dzięki komuś (przyjacielowi czy innemu wybawcy) albo dzięki czemuś (np. lekom antydepresyjnym czy bożej opatrzności). Zatem życie czymś to nie całe życie, ale co najwyżej jakiś aspekt życia czy część życia, obok innych części czy aspektów.

Współczesny świat ma wiele sposobów na domaganie się naszego zaangażowania. Codziennie możemy nasłuchać się i naczytać o wojnach, morderstwach, chorobach i innych nieszczęściach ludzi czy waleni. Cały świat chce od nas życia sprawami świata. A wszystkie ważne sprawy świata to nie nasze własne życie.

Nie potrafimy żyć wszystkim tym, co domaga się naszej uwagi, współczucia, pomocy. Nie mamy na to dość siły i czasu. Nie mamy dość własnego życia na to wszystko. I nie mamy na to wszystko wpływu. A chcemy mieć wpływ na sprawy, którymi żyjemy. Świat nam trochę w tym pomaga, podsuwając sposoby naszego wpływania na sprawy świata. Możemy wysłać pieniądze na podane konto, wysłać smsa, dać lajka na fejsie, segregować odpady lub być konsumentem jajek tylko szczęśliwych kur.

Dziwimy się, że niektórych nie obchodzi to, czym my żyjemy. Bywa, że nazywamy tych innych bezdusznymi. Bo wydaje się nam, że trzeba nie mieć duszy, by nie być poruszonym tym, co nas porusza. Jednak musimy się chyba zgodzić, że każdy ma prawo nie być poruszonym wszystkim tym, co nas obchodzi do żywego.

Najważniejsze jednak wydaje się życie głównym nurtem naszego życia, czyli angażowanie się w sprawy własne i naszych najbliższych. Z drugiej strony pewna doza życia sprawami bezpośrednio nas nie dotyczącymi może sprawić, że nasze życie nie jest jałowe i nie kręci się wyłącznie w kółko.

Cykliczność wydaje się należeć do istoty życia, jednak nawet podtrzymanie tej cykliczności wymaga otwarcia na zewnętrzne wpływy, choćby wpływ księżyca. To otwarcie na zewnętrzną inspirację być może chroni nas przed śmiercią, a przynajmniej przed zamartwianiem się w kółko własnymi sprawami.

Cała sztuka wydaje się skrywać w odpowiednich proporcjach. A może chodzi o to, by tak pokierować nurtem naszego życia, by płynęło ono zarówno przez obszary, które nas do żywego angażują jak i przez obszary lenistwa i tumiwisizmu i jeszcze przez kilka innych, w tym obszary starych, dobrze znanych spraw, które dają nam wytchnienie w żegludze. Wiem, że te metafory troszeczkę szwankują, ale szwankowanie też należy do istoty życia.

Kr.

Czym jest myślenie, a czym myślenie nie jest?

spotkanie 2 czerwca 2015

15433742780_0581f636d9

© CC BY-ND 2011 Charly W. Karl

Czym jest myślenie, a czym myślenie nie jest?

Tradycyjnie, logika obok epistemologii, metafizyki, etyki i estetyki, jest jednym z pięciu podstawowych działów filozofii i jest definiowana jako nauka o prawach myślenia. Standardowo logika obejmuje zatem wszystko, co można pomyśleć. Pozostaje jednak pytanie, czy być może jednak istnieją rzeczy i relacje, które poza logikę wykraczają, tzn. takie, których pomyśleć nie sposób. Parafrazując, czy to prawda, że są rzeczy i relacje, o których się filozofom nie śniło?

Jak pokazał w 1936 roku Kurt Goedel (w posiadającym podstawowe znaczenie dziele filozoficzno-matematycznym „O nierozstrzygalnych problemach Principia Mathematica i systemów pokrewnych”) badając ograniczenia logiki za pomocą zdefiniowanej w niej arytmetyki, istnieją systemy wykraczająca poza znany nam system praw myślenia. Systemy te posiadają tę właściwość, że umykają one logice i artymetyce w sposób zasadniczy, tzn. bez względu na na to jak dalece rozszerzymy przyjęty przez nas logiczno-arytmetyczny system aksjomatów (prace Goedel’a są oczywiście rozumiane wielorako i wielorako interpretowane).

Prace te, oraz analogiczne prace Turinga i polskiego matematyka Tarskiego, stanowią teoretyczny fundament dla współczesnej inżynierii sprzętu i oprogramowania komputerowego. Pierwszy praktycznie wykorzystany komputer powstał jednak dopiero w 1946 roku i nosił nazwę Eniac. Była to maszyna wykorzystywana do obliczania trajektorii lotu pocisków artyleryjskich zastępująca pracę setek specjalnie wykwalifikowanych do tego celu ludzi. Od tego czasu urządzenia zwane komputerami systematycznie zastępują nas w stale rosnącym zakresie naszej działalności umysłowej. Pilotują samoloty i wygrywają z nami w szachy. Niektóre z nich próbują już nawet z nami rozmawiać, jak np. program Siri firmy Apple.

Powstaje pytanie, czy odpowiednio zaprogramowane komputery będą potrafiły kiedyś myśleć jak ludzie? Czy będą potrafiły pomyśleć coś, czego nie potrafią pomyśleć ludzie? Czy samoświadomość, emocje, etyka i estetyka dają się zaprogramować? Czego nie można zaprogramować?

Z jednej strony, test zaproponowany przez Turinga mówi, że program myśli jak człowiek, jeżeli prowadząc z człowiekiem rozmowę w języku naturalnym za pośrednictwem interfejsu w rodzaju czatu internetowego jest w stanie nierozróżnialnie naśladować rozmowę, którą prowadziłby na dany temat (lub dowolnie obszerny zbiór tematów) człowiek. O tym, czy rozmowa przebiega zupełnie naturalnie decyduje oczywiście człowiek.

Z drugiej strony, według zwolenników podejścia nieobliczeniowego oraz podejścia duchowego (które było bliskie autorowi cytowanego na wstępie dzieła), sama umiejętność naśladowania człowieka przez komputer nie przesądza o posiadaniu przez ten ostatni przymiotów ludzkich, do których zalicza się między innymi właśnie np. samoświadomość, posiadanie zmysłu moralnego, estetycznego czy emocji, bo podobno owych nie da się zaprogramować.

Przez analogię można postawić pytanie, czy diament uzyskany metodami laboratoryjnymi, który jest nieodróżnialny od wydobytego z ziemi we wszystkich znanych testach fizyczno-chemicznych, jest prawdziwym diamentem czy diamentem sztucznym i kto, i jak ma o tym zdecydować?

Kto zdecyduje zatem czy „sztuczna inteligencja”, kiedy już powstanie, jest nieodróżnialna od inteligencji człowieka? Chciałoby się powiedzieć – Komisja Testu Turinga, ale ona składa się właśnie z ludzi.

Podobno człowiek jest miarą wszechrzeczy, ale czy faktycznie skoro, jak pokazali Goedel i Turing, są rzeczy, o których się człowiekowi nie śniło, czyli rzeczy ponad miarę ludzkiego myślenia? Jednak i tutaj, idąc za Sokratesem, pole do dyskusji jest otwarte.

T.

Do czego nas prowadzi postępująca atomizacja społeczeństwa?

spotkanie 7 kwietnia 2015

2898797929_cba7a61a21_o

 © CC BY-ND 2008 Hartwig HKD

Do czego nas prowadzi postępująca atomizacja społeczeństwa?

Żyjemy w świecie, który pędzi. Na naszych oczach dokonują się gwałtowne zmiany. Nowe metody komunikacji pozwalają nam nawiązać rozmowę z kimś znajdującym się na drugim końcu świata, jednak nieraz zdaje się, że jesteśmy bardzo odlegli od ludzi, którzy są blisko nas. Wystarczy codzienna obserwacja w autobusach: większość nastolatków ma założone słuchawki na uszy, bądź jest zajęta jakąś durną grą na swoim smartfonie. A obok może stać starsza pani o kulach… Ci, którzy spędzili dzieciństwo w świecie bez Internetu i telefonów komórkowych znają inny świat i są bardziej odporni na współczesne trendy (bądź po prostu za nimi nie nadążają). Pytanie brzmi: jeśli dziś większość nastolatków zachowuje się w taki sposób, jak społeczeństwo będzie wyglądało za lat 50? Czy czeka nas społeczeństwo ludzi zupełnie od siebie odseparowanych?

Termin atomizacja słyszała zapewne większość z nas. Jednak często nie zastanawiamy się nad znaczeniem słów, słusznie zatem została podjęta próba zdefiniowania tego pojęcia. Autor tematu zaznaczył, że chodzi o stopniowe rozluźnianie się więzi łączących ludzi, które są coraz bardziej powierzchowne, a my stajemy się sobie coraz bardziej obcy. Jednak termin ten obowiązuje również w nauce. Jednym z przykładów tego procesu jest gettoizacja – powstawanie zamkniętych osiedli mieszkaniowych, odgrodzonych od reszty miasta, z własnym systemem kamer, ochroną etc. Ponadto można zauważyć, że pewne grupy społeczne przestają się ze sobą komunikować – stąd można również mówić o atomizacji grup społecznych. Innym jeszcze przykładem atomizacji jest brak możliwości komunikacji międzypokoleniowej: 80-letni dziadek nie jest w stanie zrozumieć swojego wnuka grającego w Warcrafta.

Jednak samo występowanie tego zjawiska oraz zasadność używania tego terminu zostało poddane w wątpliwość. Po pierwsze warto zauważyć, że nowoczesne technologie, szczególnie Internet, stwarzają nowe możliwości poznawania ludzi, jest to zjawisko jak najbardziej pozytywne. Każdy z pewnością podałby przykłady tego jak Internet pomógł mu nawiązać nowe znajomości (ja np. dowiedziałem się o Sokrates Cafe w Internecie i dzięki temu mogę teraz raz na dwa tygodnie rozmawiać na poważne tematy – czy byłoby to tak łatwe w świecie bez Internetu?). Poza tym atomizacja kojarzy nam się z rozkładem społeczeństwa, a tego wcale nie widzimy, nasze relacje i sposoby kontaktowania się ze sobą są po prostu inne niż kiedyś. Podczas gdy dawniej mieliśmy do czynienia z ograniczoną grupą ludzi, dziś na ulicach czy w środkach komunikacji miejskiej stykamy się z setkami obcych. Naturalne jest więc, że nie nawiązujemy z nimi wszystkimi kontaktu, raczej próbujemy pozostać w swoim świecie. Zresztą, zawsze istniały jakieś inne sposoby „olewania” ludzi, nie zwracania uwagi na ich problemy, odseparowywania się, niż słuchawki na uszach. Do zagłuszania interakcji mógł służyć chociażby alkohol.

Atomizacja jest jednak zjawiskiem, które już występowało w dziejach ludzkości. Z reguły pojawiało się ono w wyniku różnych kataklizmów, np. katastrof naturalnych. Może być ono również narzędziem w rękach totalitarnej władzy, która wprowadza w społeczeństwo atmosferę podejrzliwości, co prowadzi do wzajemnego donosicielstwa; społeczeństwo zatomizowane łatwiej jest kontrolować. Można więc zadać pytanie, czy proces atomizacji, który odbywa się w wielu społeczeństwach Zachodu może być wykorzystany przez władze do wprowadzenia większej kontroli?

Dużo w naszej rozmowie poświęciliśmy uwagi Internetowi. Bardzo ciekawa była uwaga na temat tego, że komunikowanie się przez Internet odbywa się bardzo często bez obserwowania mimiki twarzy rozmówcy. Przez to ludzie mogą stopniowo zatracać umiejętność odczytywania znaczenia ludzkich min i gestów w „realu”. Można zapytać, czy takie kontakty są w ogóle realne – przecież komunikujemy się w sieci za pomocą znaków, a emocje zastępowane są przez tzw. emotikony, brakuje tu bardzo istotnej emocjonalnej warstwy wymiany myśli.

Nasze refleksje poszły w bardzo różnych kierunkach. Co jednak z próbą odpowiedzi na tytułowe pytanie? Warto zauważyć, że warunkiem zdrowia psychicznego jest posiadanie relacji z otaczającym nas środowiskiem – przyrodą i ludźmi. Kiedy więc te związki się rozluźniają prowadzi to do powstawania zaburzeń. Nie jest żadnym novum to, że coraz większy procent ludzi zapada w dzisiejszym świecie na różne choroby umysłowe, jakże powszechnym słowem opisującym współczesnych ludzi jest „neurotyczność” (którego znaczenie – w moim przekonaniu – coraz bardziej się rozmywa, jednak samo używanie go nie bierze się znikąd). Ciekawym zjawiskiem jest chociażby to, że coraz więcej ludzi traktuje swoich psychoterapeutów jako „przyjaciół za pieniądze” – zaspokajają tam swoje potrzeby wygadania się ze swoich problemów i doświadczenia empatii ze strony drugiego człowieka. To znaczy, że tym ludziom coraz trudniej nawiązać głębsze relacje, w których mogą znaleźć zrozumienie ze strony bliskiej osoby.

Jakkolwiek samo pojęcie atomizacji zostało poddane dyskusji, sądzę, że raczej niewielu ludzi będzie protestowało przeciwko stwierdzeniu, że mamy do czynienia z rewolucją komunikacyjną. Za sprawą Internetu, telefonów komórkowych, jak i nowoczesnych technologii (chociażby w dziedzinie transportu) w ogóle, nasze interakcje podlegają radykalnym  i gwałtownym zmianom, których skutków nie do końca jesteśmy w stanie przewidzieć. Doświadczamy na co dzień rzeczy zupełnie nowych w historii ludzkości (mowa o wspomnianych technologiach), co może budzić nasz niepokój. Tak jak kiedyś byliśmy mieszkańcami wioski czy mniejszego lub większego miasta dziś coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy obywatelami globalnej wioski. Nasze poczucie odosobnienia może zatem wynikać z faktu, że jesteśmy cząstką olbrzymiej społeczności, jednostką wśród siedmiu miliardów innych, z którymi nie jesteśmy się w stanie utożsamić, stąd nieraz może się pojawiać uczucie osobności – atomizacji. Chociaż termin ten obowiązuje również w naukach społecznych, to kto wie – może właśnie stąd przyjął się on również w języku potocznym. Ludzie współcześni, doświadczani ogromem płynących zewsząd bodźców, nawet sobie tego nie uświadamiając, potrzebują być sami, odciąć się od tego na jakiś czas. Tak, ludzie potrzebują samotności. Kto wie, może jest to swego rodzaju strategia przetrwania,  przejścia przez ten gwałtowny skok w naszej kulturze, sposób adaptacji do jakże innego środowiska niż to w jakim żyli nasi przodkowie?

Trudno więc też podejmować się oceny obecnych kontaktów międzyludzkich, np. takiej że są one coraz bardziej powierzchowne. Są po prostu inne. Trudno zdobyć się na obiektywizm, gdy jesteśmy częścią tego procesu, który chcielibyśmy zrozumieć, zbadać. Wymianę refleksji na ten temat uważam za coś bardzo cennego, dzięki temu nasze odbieranie rzeczywistości – poprzez poznanie innych punktów widzenia – może stać się dużo bardziej wnikliwe. A uczestnicy dyskusji na pewno czują się po tej wymianie poglądów dużo mniej zatomizowani.

A.

Czym zastąpić moralność religijną?

spotkanie 2 grudnia 2014

4581405185_7c57564639_b

 © CC BY-ND 2010 Frits Ahlefeldt-Laurvig

Czym zastąpić moralność religijną?

Jest wielkim sukcesem religii, że nawet inteligentni ludzie uważają, że religia jest niezbędnym źródłem moralności. Istnieje wpływowa areligijna elita, która uważa, że elicie religia nie jest potrzebna do wyznawania, ale lud potrzebuje religii, by się wzajemnie nie pozabijać, no i elita potrzebuje ludowej religii, by lud nie pozabijał elity. W tym celu areligijna elita hołubi nieco bardziej cywilizowanych urzędników lokalnej religii, licząc na zachowanie status quo.

Moralność jest niewątpliwie niezbędna ludzkości, ale czy religia także? Może religia jest fazą w rozwoju ludzkości. Ciągle większość ludzi uważa się za wyznawców jakiejś religii. Jednak wpływ religii na większość ludzi maleje. Na mniejszość, zwłaszcza na sekciarzy, ekstremistów i społeczeństwa na niższym etapie rozwoju, wpływ religii ciągle jest duży. Większość Polaków uważa się za osoby religijne, jednocześnie odrzucając to, co wydaje się być najważniejsze w nauczaniu moralnym kościoła w Polsce, a wiec zakaz in vitro i antykoncepcji. Wynika z tego, że praktyczna moralność religijnych Polaków ma jednak inne źródła niż religia. Być może nie ma potrzeby zastępować moralności religijnej czymś innym, bo moralność już nie jest religijna.

Nauka wie sporo o rzeczywistych źródłach moralności. Moralność można dostrzegać już w zachowaniu zwierząt, zwłaszcza stadnych. Moralność stada drapieżców jest postępem w stosunku do moralności samotnego drapieżcy. Wydaje się, że ludzie najbardziej wzmożeni religijnie i moralnie są zbliżeni poziom moralnym do stada drapieżników. Są gotowi do wzajemnego wsparcia w ramach religijnego stada i jednoczesnego zagryzania innych (chyba że są niejadalni). Stadny aspekt moralności religijnej wyraża się poglądem, że my jesteśmy lepsi i pójdziemy do nieba, a oni są gorsi i pójdą do piekła (czasem przy naszej pomocy).

Wspomniany na wstępie sukces religii zarażający umysły oświeconych ateistów i nieoświeconych teistów być może powstrzymuje rozwój rzeczywistych źródeł moralności czyli rozumienia innych, empatii i przewidywania skutków naszego postępowania dla naszych wnuków. Wychowanie religijne w dużej mierze polega na słuchaniu dziwnego pana w czarnej sukience, który zamknięty w drewnianej skrzynce wypytuje dzieci, jak często i jak bardzo brzydko bawią się swoimi ciałami. Gdy te dzieci urosną, uważają, że nie ma niczego złego w tym, że nie sprzątają po swoim psie, że wyrzucają śmieci do lasu, że biorą i dają łapówki. Że zatrudniają swoich niekompletnych, ale równie jak oni religijnych krewnych na państwowych i samorządowych posadach. Przecież to wszystko nie ma nic wspólnego z moralnością, bo urzędnicy naszej lokalnej religii przekonali ich, że moralność sprowadza się do tego, gdzie lądują religijne i uduchowione plemniki.

Kr.

Do czego nam służy bycie zajętym?

spotkanie 18 listopada 2014

zajęty

 © CC BY 2014 Mario Mancuso

Do czego nam służy bycie zajętym?

Bycie zajętym jest tym co robi krzesło. Jest więc jedną z form bycia używanym, właściwą pewnego typu rzeczom. Zajęte mogą być także fotele w kinie czy ławki w parku albo stoliki w restauracji. Są więc to zwykle miejsca do siedzenia, a czasem stania (np. można zająć miejsce w kolejce). Można też zająć zasłużone miejsce w panteonie sław albo pierwsze, czy ostanie miejsce w jakimś turnieju czy wyścigu. Ktoś, kto zajmuje miejsce, zwykle jest bardzo statyczny i stateczny.

W zajmowaniu różnych miejsc należy także odróżnić formę rzeczywistą zajmowania miejsca (gdy siedzimy w fotelu w kinie) od wirtualnego zajmowania miejsca, gdy fizycznie miejsca nie zajmujemy, ale pozostawiamy uznawany przez innych znak zajęcia miejsca (np. wieszając szal na poręczy krzesła) lub polegając na innych osobach jako rzecznikach i obrońcach zajmowanego przez nas miejsca.

Jeśli uważasz, drogi czytelniku, że nasza dyskusja zboczyła na manowce zajmując się krzesłami i kolejkami to niezupełnie masz rację. Oczywiście chcieliśmy zająć się ludzkim fenomenem bycia zajętym. Jednakże frontalny atak na ten fenomen sprawia kłopot. Wszyscy znamy co najmniej jedną osobę, która co najmniej jeden raz była zajęta. Wielu z nas wielokrotnie osobiście było zajętym, a niektórzy znamy osoby stale zajęte. Czytelnik tego tekstu nie jest zawsze zajęty, skoro go czyta, jednak z pewnością z ludzkim fenomenem bycia zajętym jest doskonale obyty i oswojony. Do tego stopnia, że nie widzi w nim być może niczego wartego zastanowienia się. Fenomen bycia zajętym jest nam zbyt bliski, by dało się o nim poważnie myśleć. Zatem musimy się zmusić do oddalenia od naszego ludzkiego bycia zajętym i temu oddaleniu służyć może wczucie się i wmyślenie w fenomen krzesłowego bycia zajętym.

Na czym polega istota krzesłowego bycia zajętym? Krzesło jest otwarte na możliwość zasiadania na nim mniej lub bardziej dowolnych czterech liter. Gdy jest zajęte fizycznie, wykonuje swą szlachetną pracę utrzymując ciężar owych czterech liter i chroni je przed niewygodami a zwłaszcza niepożądanym gwałtownym zetknięciem z podłożem. Zwalcza zatem częściowo grawitację i utrzymuje nas w pewnym dystansie od podłoża. Nasze nogi mogą opierać się na podłodze, ale przestają wykonywać swoją pracę utrzymywania nas w pionie. Pomagają nam zgiąć kręgosłup, zaprzestać bieganiny, zatrzymać się w miejscu i odpocząć. To naprawdę dużo.

To wszystko krzesło może zrobić, taki jest jego potencjał. Na tym polega bycie krzesłem. Jednak nam chodzi nie o ogólne bycie krzesłem, lecz szczególne bycie krzesłem zajętym. A tu najistotniejsze wydaje się, że krzesło zajęte realizuje swój krześlany potencjał dla JEDNEJ konkretnej osoby. Zatem krzesło zajęte wyklucza inne możliwości zajmowania go. Inaczej jest ze stołkami, gdyż zajmowanie przez kogoś stołka wyklucza tylko chwilowo nie zajmujące tego stołka osoby z bezpośrednich profitów z jego zajmowania, nie wyklucza natomiast, a wręcz wzmaga walkę o stołki. Wracając jednak do krzeseł należy powiedzieć, że krzesło aktualnie realizujące swój potencjał przez zajęcie przez konkretną osobę wyklucza inne osoby i wyłącza inne możliwości jego użycia (np. jako rozpałki czy wieszaka na ubrania).

Jeśli po tym wszystkim udałoby się nam wczuć w rolę zajętego krzesła, łatwo możemy przejść do kwestii bycia zajętym w wydaniu człowieka.

Kiedy bowiem ktoś mówi nam, że jest zajęty, to zwykle wcześniej próbujemy zaprezentować mu jakąś pilną i atrakcyjną możliwości innego go użycia, niż teraz jest używany. Np. gdy mówimy synowi żeby wyniósł śmieci, jest to przecież straszliwy skrót myślowy pomijający np. podniesienie komfortu zapachowego dziecka i wszystkich domowników, zalety dotlenienia mózgu naszego dziecka dla sprawniejszego odrabiania lekcji, zalety naszego własnego relaksu dla miru i pokoju domowego itd. itp. A syn zawsze wtedy mówi nam, że jest zajęty, i jest tym bardziej zajęty właśnie teraz, im bardziej chcemy podkreślić zalety natychmiastowego wyrzucenia śmieci.

Dziecko mówiąc, że jest zajęte, chce nam powiedzieć, że ono oczywiście gdyby mogło, to bardzo chętnie by to zrobiło, ale aktualnie jest pozbawione cech ludzkich takich jak wola, myślenie i uczucia, gdyż jest rzeczą, taką jak krzesło, dostawioną do komputera i unieruchomioną przez konieczność patrzenia w ekran i operowania myszką. Sprytny program komputerowy programuje zachowanie naszego dziecka, wyłączając możliwość innych aktywności mentalnych, nie mówiąc już o fizycznych.

Tak jest z każdym zajętym człowiekiem. Człowiek zajęty jest dla nas niedostępny, a my jesteśmy wykluczeni z jego aktualnego bycia. On sam dla siebie zwykle także jest niedostępny wtedy, gdy jest zajęty. Bycie zajętym zwalnia człowieka z wielu ludzkich trosk, jest więc stanem pożądanym. Jeśli jestem zajęty przez COŚ to nie jestem kimś, jestem po prostu jak krzesło i sumienie mam czyste jak każde dobre krzesło. Będąc zajętym jestem absolutnie niewinny temu, że moje bycie nie jest byciem dla ciebie. Dla ciebie po prostu mnie nie ma.

Jak widać zatem bycie zajętym ma wielki sens i całe to bogactwo sensów nie może być w żadnym razie złośliwie sprowadzone do równania jestem zajęty = spadaj + jestem niewinny + jestem uprzejmy + zajmij się sobą.

Kr.

Czy Zasada Antropiczna jest bogiem ateistów?

spotkanie 21 października 2014

 oko© CC BY 2013 Malinda Rathnayake

Czy Zasada Antropiczna jest bogiem ateistów?

Autor tematu wprowadził definicję Zasady Antropicznej (w skrócie: ZA) rekonstruując ją z publikacji „Bóg urojony” Richarda Dawkinsa. W jego interpretacji jest ona kalkulacją prawdopodobieństwa zajścia w wielkiej populacji choćby jednego zdarzenia dla pojedynczego elementu tej populacji, gdy to zdarzenie jest dla elementu rzadkie. Na przykład powstanie życia w obserwowalnej części Wszechświata, gdzie populacja kandydujących planet ma liczebność rzędu 10000000000000000000000 (jeden i 22 zera). W takim przypadku, w pierwszym przybliżeniu, prawdopodobieństwo powstania życia gdziekolwiek choćby raz, jest iloczynem powyższej liczby przez prawdopodobieństwo dla jednej planety. A więc, skoro u nas życie powstało prawie natychmiast po skropleniu się oceanów, musimy mieć wielu kuzynów w kosmosie.

Z lektury Dawkinsa faktycznie można wysnuć taką interpretację – posługuje się bowiem ciągle takim rachunkiem prawdopodobieństw, w kontekście powoływania się na ZA. Nie podaje przy tym nigdzie jawnej, formalnej, zwartej i precyzyjnej definicji pojęcia ZA! Łatwo zatem o nieporozumienie. Niestety, przytoczona interpretacja nie jest przyjętą, klasyczną definicją Zasady Antropicznej.

Dalej słowo Wszechświat pisane z wielkiej litery, jest rzeczownikiem własnym, i oznacza naszą, jednostkową czasoprzestrzeń z zawartością, którą zamieszkujemy. Natomiast słowo wszechświat pisane z małej litery, jest rzeczownikiem pospolitym, i oznacza jakąkolwiek równoległą czasoprzestrzeń z zawartością, którą ktoś może lub nie zamieszkiwać.

Zasada Antropiczna, jest kontynuacją historycznego ciągu Zasad Świata, odnoszących się do jego kosmologii:

1. Zasada Biblijna – Ziemia jest we Wszechświecie, z łaski Boga Stwórcy, wyróżnionym, centralnym jego miejscem.

2. Zasada Kopernikańska – Ziemia jest w Układzie Słonecznym planetą niewyróżnioną.

3. Zasada Kosmologiczna – każdy punkt i kierunek Wszechświata jest makroskopowo (tj. w dużych skalach odległości) niewyróżniony.

4. Zasada Antropiczna – każdy punkt każdego wszechświata i każdy wszechświat, zawierający powstałego w nim Obserwatora, jest wyróżniony przez fakt spełnienia warunków tego powstania.

Szerzej, można to też ująć tak:

Zasada Antropiczna – teza, stwierdzająca że pozycja każdego żywego – naturalnie powstałego Obserwatora – względem swojego fizycznego środowiska powstania, a więc i jego perspektywa poznawcza, jest wyróżniona (nie jest neutralna probabilistycznie) poprzez niezbędność spełnienia koniecznych warunków fizycznych dla powstania tego Obserwatora. Zachodzi bowiem silna współzależność między własnościami środowiska fizycznego, a prawdopodobieństwem powstania w nim życia. Na środowisko fizyczne składają się zarówno prawa, parametry i stan początkowy całego wszechświata Obserwatora, jak i własności lokalne miejsca i czasu w tym wszechświecie, w każdej skali. Jeszcze inaczej, i elementarnie – wszystkie światy oglądane mają wspólną cechę wyróżniającą – obecność oglądającego. Mogą się więc radykalnie różnić od pozostałych – być może dominujących.Światem tak rozumianym może być zarówno wszechświat, jego galaktyka, gwiazda, planeta, lub jej biotop. We wszechświecie bez atomów nie ma organizmów cząsteczkowych, na dnie mórz jaskółek.

Zasada Antropiczna doskonale tłumaczy się w kategoriach probabilistycznego Twierdzenia Bayesa. W komentarzu do niniejszego Protokołu zamieszczam stosowne wyprowadzenie.

Powyższe sformułowanie ZA – to tzw. Słaba ZA. Jest też Silna ZA – ale to zupełnie inna historia…

Tak, klasycznie zdefiniowaną ZA można, jeśli ktoś tego bardzo potrzebuje (np. w celach erystyczno – propagandowych), w pewnym sensie, uznać za boga ateistów. Oczywiście, tylko metaforycznie – bogowie religii są bowiem z definicji bytami osobowymi, ZA natomiast jest tylko pewnym twierdzeniem kosmologii, a nie osobą. Zatem, np. dowolnie żarliwe modły do ZA, nie zostałyby spełnione z definicji. ZA można byłoby natomiast, przy pewnej fantazji, uznać za „sprawcę”, czyli „stwórcę”, światów przyjaznych ich Obserwatorom – przez sam fakt ich nieobecności w światach nieprzyjaznych. A więc jednak znalazł się w ZA atrybut boski…

Marian

Czy wszystko jest do pojęcia?

spotkanie 7 października 2014

© CC BY-NC-ND 2007 Jef Safi

Czy wszystko jest do pojęcia?

Autor Tematu wyróżnił aspekt wykonalności i dopuszczalności tego, co „do pojęcia”. To aspekty: epistemiczny oraz moralno-kulturowy. Postanowiono zająć się tym pierwszym. Zwrócono uwagę, że nie jest konieczna bezwzględna chęć poznawania wszystkiego, co by można.

Postawiono pytanie – Po co pojmować? Udzielono odpowiedzi:

a) dla czystej satysfakcji zrozumienia – to cel eksplikacyjny – tu wiedza jest dobrem konsumpcji bezpośredniej (jak batonik, choć nie dla każdego);

b) dla celów utylitarnych – to cel predykcyjny – tu wiedza pozwala przewidywać przyszłość, a więc planować i realizować interesy (np. wyprodukować batonik).

Na ostatnim zjawisku oparta jest cała technika naszej cywilizacji, i to nie tylko materialna.

Rozróżniono poznanie praw rządzących procesem, od poznania stanu tego procesu. Choć na jego zrozumienie („pojęcie”) składają się oba.

Podano mechanizm rozumienia (pojmowania): To utworzenie przez poznający podmiot abstrakcyjnego, idealnego modelu poznawanego zjawiska. Model ten obecny jest w umyśle podmiotu w dwojaki sposób.

1) Po pierwsze przez reprezentacje projekcji zmysłowych – u ludzi głównie jako wyobrażenia wzrokowe (ale u kompozytorów dźwiękowe, kucharzy smakowe,…).

2) Po drugie przez reprezentacje symboliczne o strukturze językowej – to wiedza, jako opis zdaniowy tego modelu (zwana też teorią tego modelu).

Rezydują one odpowiednio w prawej i lewej półkuli mózgu.

Wywiązała się dyskusja o możliwościach poznawczych Homo sapiens jako gatunku i jako przeciętnego osobnika. Wyrażono sceptycyzm co do potencjału tego ostatniego.

Zwrócono uwagę, że pojęcie „pojmowanie”, wbrew etymologii, nie ma bezpośredniego związku z pojęciem „pojęcie”, choć jak wynika z powyższego, związki pośrednie są silne. Pociąga to za sobą konieczność precyzji w wyrażaniu sądów.

Sformułowano ogólny, historiozoficzny pogląd o pojmowalności świata i jej wyzwaniach: Zdolności poznawcze Homo sapiens (jak i każdego innego gatunku) w każdej chwili historii są biologicznie określone, więc ograniczone. Jak dotąd, dzięki ewolucji darwinowskiej i stymulacji, rosły i zapewne nadal będą rosnąć. Spodziewać się więc należy coraz liczniejszych i lepszych cząstkowych modeli poznawczych naszego świata. Natomiast otwarte pozostaje pytanie – Czy zintegrowanie tych modeli cząstkowych w „Ogólną Teorię Wszystkiego” stanie się dostępne naszym możliwościom do kresu naszych dziejów? Jeszcze bardziej radykalne pytanie – Czy sformułowanie „Ogólnej Teorii Wszystkiego”, wyznaczonej obiektywną strukturą fizycznego świata – jest dostępne możliwościom jakiegokolwiek umysłu uwięzionego w klatce wewnątrz tego świata?

Marian